FEAR’S FINAL FLING
- Iva Davidova
- Zuza Piekoszewska-Smith
Lecz chciałabym raczej być pozioma
Nie jestem drzewem zakorzenionym w ziemi,
Ssącym mineralne wody i macierzyńską miłość,
Abym każdego marca mogła rozbłysnąć liściem,
Nie jestem też tak piękna jak klomb ogrodowy,
By wzbudzać okrzyk zachwytu okazałą barwą
Bez świadomości, że wkrótce utracę swe płatki.
W porównaniu ze mną drzewo jest nieśmiertelne,
A główka kwiatu po prostu zadziwiająca.
A ja pożądam długowieczności drzewa i śmiałości kwiatu.
Dzisiejszej nocy, w bladym świetle gwiazd,
Drzewa i kwiaty rozsiewają świeże zapachy,
Przechadzam się między nimi, lecz mnie nie dostrzegają.
Myślę nieraz, że kiedy śpię,
To jestem do nich podobna -
Myśli gmatwają się.
To położenie jest dla mnie bardziej naturalne,
Gdyż mogę swobodnie rozmawiać z niebem,
A stanę się użyteczna, gdy położę się już na zawsze:
Wtedy drzewa będą mogły mnie dotknąć, a kwiaty znajdą dla mnie czas.
Sylvia Plath, Jestem pionowa,
tłum. Teresa Truszkowska
Jest maj 2024, jestem w Londynie, w mieszkaniu, którego przyjaciółka życzliwie użyczyła mnie i mojemu chłopakowi, podczas gdy my karmimy jej kota. Hackney, dzielnica, w której się znajdujemy, właśnie kwitnie wspaniałością swoich licznych parków. Niestety, nie jest mi dane skorzystać z ich splendoru - z mojego nosa płynie nieprzerwany strumień kataru, a obolałe od wielodniowego przelewania się przezeń nosowych wydzielin gardło płonie. W dodatku zaczął mi się okres, więc bólowi głowy wtórują skurcze w krzyżu i podbrzuszu. Jestem tak obolała, że chce mi się śmiać.
Za oknem śpiewa ptak, poprzedniego dnia przed wyjazdem koleżanka powiedziała mi, że to kos. Podobno wokół jego gniazda wcześniej kręciła się jaskółka, a te, jak wiadomo, bezpardonowo wyjadają młode. Tak więc piosenka kosa to prawdopodobnie lament. Mam alergię na kurz i pyłki od wielu lat, ale w tym roku przestała być ona sezonowa, a jest właściwie permanentna. Według wielu współczesnych badań na całym świecie nastąpił dramatyczny wzrost występowania alergii, spowodowany między innymi zmianami klimatycznymi. Badanie przeprowadzone na Uniwersytecie w Manchesterze wykazało, że częstotliwość występowania kataru siennego wzrosła o 33% w ciągu ostatnich 20 lat, co przypisuje się różnym czynnikom, w tym alergenom środowiskowym i urbanizacji. Wyższe temperatury i wyższy poziom dwutlenku węgla stymulują wzrost roślin i zwiększają produkcję pyłku; w połączeniu z przedłużającymi się sezonami pylenia powoduje nasilenie objawów kataru siennego.
Ponieważ cieplejsza pogoda sygnalizuje kwitnienie roślin, sezon pylenia zaczyna się wcześniej i trwa dłużej. Ponadto emisje gazów cieplarnianych zwiększają poziom dwutlenku węgla w atmosferze, gazu, który stymuluje rośliny do zwiększenia produkcji i uwalniania pyłku. Wreszcie kraje, w których wcześniej panowała chłodniejsza pogoda, zaczynają się ocieplać, więc zaczynają tam rosnąć coraz to nowe rośliny wytwarzające pyłki. Podobnie, jak ponad sześćdziesiąt lat wcześniej Sylvia Plath, czuję, że stanę się użyteczna tylko w pozycji poziomej. Im bardziej staram się być pionowa, wyprostowana i dominująca, tym bardziej moje siły mnie zawodzą, tym bardziej siły natury triumfują nade mną. Wracam więc do pozycji poziomej, kładę się na trawniku w ogrodzie i ostatecznie poddaję działaniu ziemi.
Trawa jest kwestią polityczną
Ziemia i natura oddalają się od człowieka, a jednocześnie od dawna nie były z nim ponownie tak blisko. I to nie tylko poprzez coraz bardziej widzialne manifestacje zmiany klimatu: coraz bardziej ekstremalną pogodę i temperaturę, pożary i powodzie, obumieranie i nadmiarowy wzrost, odbijające drastyczne nierówności w świecie ekonomicznym i społecznym. Natura postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, wymykając się coraz bardziej spod kontroli, zaburzając sztucznie nakładane na nią systemy, przynosząc “straty” w miejsce swoich strat.
Podobno moje alergiczne cierpienia zintensyfikowała teoria, o której opowiedziała mi artystka Iva Davidova, “botaniczny seksizm”. Tom Ogren, ogrodnik, który ukuł ten termin, twierdzi, że alergie na pyłki nasiliły się w wyniku sadzenia na obszarach miejskich klonów męskich, które wydzielają więcej pyłków. Żeńskie osobniki rodzą owoce “zaśmiecające” krajobraz, a jednak po drugiej wojnie światowej sadzono ich wiele w miastach europejskich na wypadek kolejnej wojny i głodu.
Jak opowiada mi Iva, to niepotwierdzona teoria, być może tylko fake news, ale biorąc pod uwagę, jak człowiek manipuluje naturą, teoria ta padła na podatny grunt. Davidovą interesują dziwne, często sprzeczne ideologie na temat natury, jak na przykład ludzkie dążenie do piękna i jego niszczycielskie efekty. Ładność (prettiness) czy słodycz (cuteness) to estetyki zawłaszczone i bardzo obecne w pejzażu późnego kapitalizmu. Ivę szczególnie zainteresowała trawa jako metafora nadużywana w Internecie. Idź, połóż się na trawie! To częsty sposób zbywania przeciwnika, kiedy dyskusje online przybierają za wysoką temperaturę. Bycie na trawie ma oznaczać bycie na zewnątrz, ale też sposób regulowania emocji.
Internet pełen jest wyidealizowanych zdjęć leżenia na trawniku. Gołe stopy na trawie w mediach społecznościowych to sygnał, że spajamy się z naturą. Do tych memów dodawane są często komunikaty: Dotykanie trawy to za mało, trzeba (tu wstaw coś nieprzyjemnego, jak np. walka z patriarchatem). Artystka zwraca uwagę, jak popularność i prestiżowość trawy, kojarząca się np. z angielskimi i amerykańskimi przydomowymi ogródkami i przedmieściami, stała się częścią aspirowania do klasy średniej. Jednocześnie podtrzymanie tego pięknego obrazu komfortu jest bardzo czaso i energochłonne; wymaga ogromnych nakładów wody, słońca i ludzkiej pracy w postaci ciągłego koszenia.
Jest to więc metafora klasowej dyscypliny. Ogromne naturalne tereny o dużym zróżnicowaniu roślin są unicestwiane, aby zasiać na nich popularny trawnik. Trawnikiem porośnięte są boiska piłki nożnej, najpopularniejszego sportu na świecie. Jednak wystarczy trawnik “zaniedbać”, nie kosić, nie podlewać, nie nawozić, aby stał się swoim pożółkłym przeciwieństwem, przerośniętym chwastami koszmarem.
Davidową interesuje to przecięcie piękna i ohydy, znajdujące się tuż pod naszymi nosami (czasem zbyt dosłownie... apsik!). Pojawiające się na jej płótnach trawiaste przestrzenie zaludniają słodkie kotki, kolejny ulubiony element internetowej estetyki. Koty, które ludzie lubią, bo mają być najbardziej “ludzkie” ze zwierząt, najbardziej wyrafinowane, przypisując im szereg emocji. Zarazem, podobnie jak piękna trawa, koty są przejawem ludzkiego narcyzmu. Popularność kotów w mieście prowadzi do zmniejszania się populacji ptaków, na które te drapieżniki uwielbiają polować. To z powodu chęci pozbycia się myszy koty były na potęgę hodowane przez człowieka. Poza zabijaniem zagrożonych gatunków, koty roznoszą też choroby (jestem też oczywiście również uczulona na koty). Na obrazach Davidovej, koty i trawę łączy intymny stosunek. Koty tarzają się w trawie i jedzą ją, co ma pomóc im z pozbyciu się niestrawnych elementów pożywienia. Jest ona dla nich źródłem ulgi.
Nie trzeba jednak na co dzień być głęboko zanurzonym w estetyce Internetu, aby poczuć oddziaływanie mocno dwuznacznych obrazów Davidovej. Podobnie, jak płótna surrealistek Leonory Carrington czy Leonor Fini, otacza je aura delikatności, ezoteryczności i erotyki. Monochromatyczne, białe wypukłe reliefy zapraszają do dotyku i zmysłowego doznawania. Niczym ryciny ze starych ksiąg botanicznych, balansują na granicy biologicznej dokładności i bajkowej metafory.
Stawanie się glebą, albo obecność śmierci
Zuza Piekoszewska-Smith dorastała w Stargardzie koło Szczecina. Jako dziecko i nastolatka bawiła się i spędzała czas na dużej zielonej przestrzeni nieopodal domu, na którym często znajdowała dziwne obiekty: kawałki mebli albo odzieży. Niedawno dowiedziała się, że na tym terenie odnaleziono szczątki kilkudziesięciu osób, więźniów nazistowskiego obóz jenieckiego Stalagu II-D, co ma być jedynie drobną częścią jego ofiar. Okazało się więc, że bawiła się na terenie masowego grobu. I choć badacze mówią, ze znajdujące się tam ofiary zmarły głównie z wycieńczenia, nie zmienia to makabryczności tego odkrycia.
Artystka wyznaje mi, że jest wciąż w trakcie procesowania tej wiadomości. Jej pierwsza praca roczna składała się ze zdjęć tego terenu. Nie byłaby to jednak pierwsza sytuacja, kiedy jej praca nabiera w czasie dodatkowych, niemal złowieszczych znaczeń. W 2019 powstał licencjat Gotowe do wyklucia, snujący fantazję, w której niczym czekająca na wyklucie się pod ziemią 17 lat cykada, hodowałaby w sobie sztuczne ciało, które mogłoby stać się jej domem po “wykluciu”. Rok później zaczęła się pandemia, a kwestia izolacji przestała być spekulacją.
Sztuka Zuzy Piekoszewskiej-Smith zdaje się wyrastać z silnego powiązania z materią i obiektem. Jest to jednak powiązanie z materią paradoksalne, ponieważ mimo że tak wiele tworzonych przez artystkę obiektów wydaje się wyrastać z ziemi i materii bardzo pierwotnych, nie oznacza to wcale szczególnie silnego powiązania z naturą. Artystka wychowała się w mieście i nie odczuwała przesadnej więzi z ziemią, naturą czy przyrodą, choć co ciekawe, jej rodzice jeszcze dorastali na wsi, skąd wyemigrowali do miasta. Była to bardzo typowa sytuacja dla powojennej Polski, gdzie transfer ze wsi do miasta oznaczał podwyższenie statusu materialnego i klasowego. Prace Piekoszewskiej-Smith nie snują jednak bynajmniej opowieści o awansie klasowym, ani o utracie więzi z naturą czy silnym pragnieniu jej przywrócenia. Odczuwam w nich jednak rodzaj melancholii obecny w odnotowywaniu rozkładu, zanikania, chaosu, w jaki człowiek naturę wikła.
Tworzone przez Piekoszewską-Smith obiekty wyrastają z bardzo intensywnej i głębokiej refleksji nad funkcjonowaniem przedmiotów w świecie. Myśli ona o swoich obiektach w czasie, ale nie tylko ich powstawania, ale także tym, jak będą wyglądać za sto czy dwieście lat? Czy się rozłożą, czy staną się elementem przyrody? Na początku używała jeszcze bioplastiku, z którego potem zrezygnowała na rzecz elementów wyłącznie z recyklingu, najczęściej znalezionych: tkanin, skór, sznurków, otrębów i opiłków drewnianych, gliny i kamieni. Z kawałeczków drewna powstały naturalne rzeźby ziemniaków, obecnie ze względu na katastrofę klimatyczną roślinę bardzo zagrożonej niedoborami, mimo że długo wzgardzonej i uważanej za najbardziej podstawowe warzywo, która może niedługo stać się rzadkością.
Prace Piekoszewskiej-Smith przypominają żyjące organizmy: są kruche i niedoskonałe. Doświadczają cięć, są szatkowane, tworzą się na nich zagniecenia. Dzięki naturalnym, recyklingowanym materiałom powstaje rodzaj kontinuum. Zwracają uwagę na własną materialność, a więc również proces ich wykonania i zaangażowanie oraz czas, który artystka na nie poświęciła. Jest to efekt nieustannego lepienia, przetwarzania, transformacji, kontaktu z materią.
Przypomina mi to sposób w jaki tworzyła rzeźbiarka konceptualna Eva Hesse, która traktowała swoje obiekty jako przedmioty dziejące się w czasie. W latach 60. XX wieku artyści zwrócili się w stronę sztuki procesualnej, która miała odejść od urzeczowienia tradycyjnej modernistycznej sztuki. Zamiast abstrakcyjnych obrazów, operujących mistycyzującymi metaforami, sztuka miała stać się doświadczeniem, nakierowującym nas w zepchnięte na margines rejony. Miała umożliwić człowiekowi powtórne odkrycie czasu, przestrzeni i własnego ciała.
W książce "Fantastic reality: Louise Bourgeois and the story of modern art" krytyczka Mignon Nixon pisała, że wynikające z głębokiej psychologicznej analizy rzeźby Bourgeois, używające lepkich, naturalnych materiałów dla opowiedzenia o dziecięcej traumie poznawania i oswajania świata (zmysłowego, nie tylko erotycznego), stały się furtką dla eksperymentów artystek późniejszego pokolenia, jak Hesse czy Yayoi Kusama. Zwłaszcza Hesse używała obiektów by ukazać proces: obumierania, pożądania, materialnej dekompozycji. Zwrot w stronę obiektu miękkiego, niewykończonego, niedoskonałego, który odwołuje się do różnych “ziemistych” procesów, takich jak pleśnienie czy degradacja, przypomina o zakorzenieniu ludzkiego biologicznego życia w historii ziemi. W latach 60. Hesse zaczęła eksperymentować np. z rozcinaniem prac i zapraszaniem do nich procesów pleśnienia i rozkładu, tak, aby “umierająca” praca mogła posłużyć za materiał recyklingowy do powstawania kolejnej.
Sztuka Piekoszewskiej-Smith nie jest sztuką “ekologiczna” per se, a przynajmniej jej ekologiczność nie jest punktem docelowym. Jest nim raczej zdanie sobie sprawy z negatywnego, niszczycielskiego wpływu, jaki mamy na naturę i jego etycznych konsekwencji. Przemijające, rozpadające się przedmioty podkreślają obecność śmierci, a techniki, takie jak zszywanie, lepienie, klejenie, to rodzaje pracy, które silnie oddziałują raczej na poziomie cielesnym, a nie jako symbole. Nie są to rzeźby czy obiekty, które mają się odnosić do czegoś innego, a nakierowują uwagę przede wszystkim na siebie i na proces swojego powstawania.
*
W odróżnieniu od postaci Julianne Moore z filmu Todda Haynesa Safe, nie chcę musieć zamykać się z sterylnym igloo, żeby uniknąć permanentnie zagrażającego mi współczesnego świata. Środowisko naturalne być może staje się z każdym dniem coraz bardziej niebezpieczne, a my sami możemy czuć się zbyt bezradni, aby samodzielnie odpowiedzieć na tę nierównowagę. Wciąż jednak sztuka pozostaje laboratorium, gdzie problemy te można rozważać bez dawania ostatecznej odpowiedzi. Natura pozostaje ciemnością, zagrażająca, złowieszcza, jednak w pewnym sensie nigdy nie miała być nam przyjazna. Mówić o naszej fundamentalnej od natury alienacji jest być może jednym z wielkich zadań sztuki.
Agata Pyzik