Czy dzieła sztuki patrzą na nas, kiedy przyglądamy się im na wystawach? Czy myślą o nas, gdy z obojętnością lub w podnieceniu opuszczamy galerię, żeby zająć się prawdziwym życiem ulic, sklepów i domów? Czy odwzajemniają nasze spojrzenie, jak bohaterx filmu Kristin Lepore? Postać nie tylko patrzy, ale przemawia do nas – oglądających nieznajomych – z ekranu. Leży rozciągnięta na brzuchu, spogląda zalotnie przez ramię. Zanim powie nam, że się stęskniła, że dawno nas nie widziała i dużo o nas myśli, przywita nas krótkim, ale zdradzającym charakter naszej relacji: “Hi Stranger”.
To pozornie niewinne powitanie otwiera przestrzeń do refleksji nad relacją między dziełami sztuki i publicznością; nad ciałami i rzeczami, które mają oczy oraz kierunkami, w które skierowany jest wzrok patrzących. Czy to dzięki naszemu spojrzeniu obrazy ożywają w specjalnym performansie? Czy życie przedmiotów dzieje się zupełnie bez udziału publiczności? Film Lepore jest punktem wyjścia i inspiracja dla współpracy kuratorx i osób artystycznych – stanowi klucz do wyboru prac istniejących i produkcji nowych, które prezentowane są w galerii.
Wystawa Hi Stranger bada napięcia płynące z pokazywania i patrzenia, doszukując się w tym spotkaniu więzi, która być może nie jest wcale jednostronna. Co się dzieje, kiedy kontakt zostaje nawiązany? Czy przestajemy być nieznajomymi? A może to właśnie anonimowość i nietrwałość zapewniają udaną relację? Co między sobą wymieniamy? Jakie informacje, emocje, spojrzenia?
“Jakby Ofelia”
Prace Sebastiana Winklera mają obsesję na punkcie obrazów. Fotograficzny patchwork przywołuje ciało samego autora, ale gubi je w nieprzystających do siebie fragmentach i zestawieniach. Szuka innych tymczasowych tożsamości. Rozkłada się wśród kwiatów jakby było prerafaelicką Ofelią. Pręży się, wygląda z wnętrza gardła, wystawia język. Staje się częścią krajobrazu jak Narcyz i Dafne przed nim. Nigdy nie tonie. Ramzes II (2024), na królewskim czerwonym tle, jest erotyczny i bezbronny, żywy i martwy, jest Słońcem i Księżycem. W jego kroczu zbiera się woda – dla współczesnych to tylko naczynie, skamielina. Dłonie na piersiach oznaczają pułapkę (klatka, krzyż, więzienie), ale być może i spokój. W pracy nawiązującej bezpośrednio do wideo Kirsten Lepore, powitanie “Hi Stranger” manifestuje się tym razem bardziej zuchwale. Winkler koncentruje się na erotycznej pozie postaci, uwodzi jej ciężkim spojrzeniem, flirtuje z jej wyciągniętym językiem.
Rzeźby-cienie Jana Baszaka wyrażają tęsknotę za obrazem, który nie istnieje. Artyście udaje się uchwycić fragmentaryczność świata, bo – podobnie jak jego prace – zbudowany jest ze starych skarpet i resztek porzuconych skór.
Koń pochyla ze spokojem głowę, zastyga w bezruchu, oczekuje. Wyraźnie czegoś szuka, czegoś mu brakuje. Przerośnięty zając został złapany w trakcie przemiany – jego łapy powoli stają się rękami, przechodzą w ramiona, a następnie już w zupełnie ludzkie plecy. Łabędzie, ulubione ptaki artysty, zdradzają jego romantyczną naturę. Jeden uchwycony w locie, z nie do końca jeszcze rozłożoną szyją, połamany jak “Ofelia” Winklera, zawieszony między melancholią a nadzieją. Dwa kolejne na nokturnowym gobelinie – podglądane w intymnej kąpieli, z głowami zwróconymi ku sobie. Gubią się w czarnej plamie, obserwują nas z ciemności. Na innej tekstylnej pracy, inspirowanej Drzewem kruków Caspara Davida Friedricha, znajdują się jedynie puste gałęzie. Obraz zwierząt zostaje tu zastąpiony materiałem użytym do produkcji pracy – skórą. Czy ten zwierzyniec to pozbawiona złudzeń tęsknota za harmonią?
Dom dzienny, dom nocny
Atrybuty domu obecne w pracach prezentowanych na wystawie to tylko szkice i zarysy. Przedmioty nie pełnią już swoich zwyczajowych funkcji, są jedynie pretekstem do rekonstrukcji przeszłości, wywoływaczem wspomnień.
Planeta odnosi się do dawnych słowiańskich wierzeń i rytuałów, a jej efemeryczne scenografie, kostiumy i instalacje przywołują atmosferę snu, nocnych schadzek w pałacowych ogrodach lub obrazy spadających gwiazd. Nagle stajemy się ciężcy i ospałe, i jak w zbiorowej hipnozie przesuwamy spojrzenie po drucianych piętrach ogromnego żyrandola. To duch, którego Planeta wpuściła do galerii – szkielet unoszący się nad podłogą. Lampa, która świeci nie własnym, lecz odbitym światłem. Szklane serce.
Blask domowego ogniska nie dobiega także z rzeźby Wiktorii Walendzik. Wykonany z prętów zbrojeniowych obiekt służy raczej za scenę dla erotycznego i nieco powolnego performansu. Dziewczyna wyleguje się nad kominkiem jak kot (2024), rozciąga ciało, zgina nogę, wyciąga od niechcenia rękę. Udaje, że nas nie zauważa, ale wie, że na nią patrzymy. Podobnie zresztą jak Miki (2019), który na naszych oczach dzielnie próbuje podnieść się po upadku. Autorka portretuje go w dynamicznej pozie przemiany: Miki jeszcze walczy i już zaraz wstanie wyprostowany. Już nie ofiara, ale jeszcze nie zwyciezca. W kolejnej rzeźbie także przedstawiona została walka, tym razem ze Złym duchem (2019), zmorą, z samą sobą. Przygnieciona i uwięziona w przysennym paraliżu postać nie może się poruszyć. Nocą dom jest niebezpieczną przestrzenią.
Walendzik studiuje w swoich pracach horyzontalne pozy, bada ambiwalentne znaczenia leżących ciał, tworzy dla nich wanny, szezlongi i łóżka. To nie tylko zmęczenie, kruchość i inercja, ale także regeneracja, majestat, zwycięstwo.
Na fotografii Pauliny Pawłowskiej widzimy znajomą przestrzeń. Mieszkanie, sypialnia, w niej łóżko, pościel i dwie osoby w intymnej sytuacji. Jasny dzień. Tytuł pracy sugeruje jednak, że to, na co patrzymy, wydarza się w świecie fantazji. Pozawijane części ciała, splątane jak węże, chimera, potwór. Bezbronne nogi uniesione w ekstazie. Jedna dłoń zdecydowana i władcza, druga leży spacyfikowana jak rekwizyt na poduszce.
Pawłowska konsekwentnie pracuje ze spojrzeniem – performatywnie bada je, zamienia w choreografię, odtwarza. W nowej serii prac Living in a Fantasy World (2024) artystkę interesuje przede wszystkim złudzenie, jakie mogą tworzyć obrazy. Czym jest intymność wytwarzana przed obiektywem aparatu i przed publicznością? Zbliżeniem? Bliskością?
Karolina Szwed zaprasza do serii domowych ćwiczeń: twarz przyłożona do lustra zmienia się w baranka, plecy otwierają się i dzielą na dwoje, w kabinie prysznicowej ktoś wstrzymuje oddech. Artystka wchodzi głęboko w swoją biografię, ale nie odtwarza jej w sposób bezpośredni. Skupia się na wstydliwych intymnych momentach, jak narcystyczne pocałunki lustra, które nie mają mocy ożywiania odbicia. Blade malowidła na plecach jak na starych ścianach jaskini. Sekrety.
Szwed szczerze korzysta z symboli codziennej mitologii, sięga po znaki, które są blisko i tworzą otaczającą nas rzeczywistość: pleśń, ból pleców czy przedmioty domowego użytku. Dopiero przedzierając się przez tę znajomą warstwę, docieramy do tego, o czym naprawdę mówią obrazy: o paraliżujących momentach strachu, wstydu i miłości.
Pod skórą
Gosia, Magda i Karolina (2024) to tytułowe bohaterki prac Martyny Miller. Artystka je zna, mówi do nich po imieniu, ale nam każe się ich jedynie domyślać. Miller zaprasza aktorki do choreograficznych improwizowanych sesji, w których odtwarzają swoje seksualne doświadczenia z przeszłości. Kiedyś partytury dla dwojga, dziś powracają jako solowe performanse. Zapis ruchu ciała, spowolniony, rozklatkowany na wiele części odsłania twarze bohaterek i ich przenikliwe spojrzenia, które przyłapują nas na podglądaniu. Twarze rozlewają się jak atrament, przypominają pierwsze eksperymenty z kinematografem, momentami zbliżają się wyglądem do innych więcej-niż-ludzkich postaci: korzeni, rafy koralowej, grzybni.
Z obrazów patrzą też na nas postaci namalowane przez Jędrzeja Bieńko. Niektóre z nich, zupełnie nieintencjonalnie, przypominają samego autora (to pamięć mięśnia – ręka, wyuczona w przeszłości, odruchowo szuka obrazu twórcy). Oczy są prawie niewidoczne, prawie-nie-istniejąc przebijają przez dłonie, jakby chciały przypomnieć o swoim istnieniu. Albo przeciwnie: są wszechobecne, wypełniające wszystko, podwojone. Wzrok i spojrzenie doprowadzone są w pracach Bieńko do ekstremum, ale nigdy nie przestają patrzeć. Co chcą zobaczyć? Komu się przyjrzeć?
Smutne biżuteryjne twarze ukrywają się w pracach Kornela Leśniaka. Szukają pary oczu, która uzna ich ból. Autor nadaje swoim obrazom tytuły, które zaklinają rzeczywistość, stając się oskarżeniem lub przynajmniej chwilą przykrej szczerości. Artysta znajduje przyjemność w eksplorowaniu własnych traum i słabości. Dzielenie się nimi z publicznością przynosi ukojenie. Biżuteria, rodzinne pamiątki, sentymentalne skarby w pracach Leśniaka to kajdanki, małe narzędzia zniewolenia i tortur. Ich ciężar powoduje drobne urazy ciała: uczulenie, siniak, wysypkę. W pogodnym błękicie mieści się choroba, ale ciało może z nią żyć. Z tym ciałem obcym, znajomym-nieznajomym, zamieszkałym w nas jak ziarenko piasku w muszli. Na zawsze naszym.
***
Z wystawy “Hi Stranger” wyłaniają się nieśmiało nowe porządki: bezwstydna pozainstytucjonalna duchowość i szczerość, zaopiekowana panika, wspólnota połączona przez trudne doświadczenia, radosna w byciu razem. Nadzieja w bezsensie oraz inne formy, których w ciemności jeszcze nie widać. Wiele może się w tej ciemności jednak zdarzyć: pocałunek i pożar, ból pleców, magiczna przemiana, wyznanie albo kradzież kolczyka. Twarz może zasłonić inną twarz, a nieznajomy wejść do domu bez pukania. Z takiej nocy wyłaniają się jedynie małe fragmenty i kontury, ciche odgłosy. Coś przypomina o sobie, a coś innego nie daje się rozpoznać.
Po upadku nowoczesnego świata i po zanegowaniu postmodernizmu, humanistyka skazana jest na posługiwanie się oksymoronami, balansowanie pomiędzy entuzjazmem i pesymizmem, głoszeniem prawd uniwersalnych i relatywizmu, pragnieniem sensu i zwątpieniem w sens, nadzieją i melancholią, szczerością i ironią, wiedzą i naiwnością, zaangażowaniem i brakiem przywiązania.*
Zbliżenie na klatkę piersiową. Odstęp. Źródło, a w nim twarz. Mit i katastrofa. Stop. Wdech na cztery, wydech na cztery. Patrzą na nas obrazy. Czego szukają w nieznajomym spojrzeniu? Podziwu czy sojuszu? Dotyku? Czego tak naprawdę chcą? Finansowej transakcji? Kontroli? Miłości? Całego świata?
* T. Vermeulen, R. van den Akker Notes on Metamodernism.
Tekst: Michał Grzegorzek
Redakcja: Anka Herbut